Przez wieki banki były najbardziej znienawidzonymi instytucjami, a ich właścicieli uważano za najgorszy gatunek człowieka. Jednak trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałby świat bez udzielanych przez banki kredytów.
Ten sposób zarobkowania jest w najwyższym stopniu przeciw naturze - pisało profesji bankowca w IV wieku p.n.e. Arystoteles. W swym dziele "Polityka" oceniając różne zawody, twierdził, że: "(...) już z najzupełniejszą słusznością znienawidzone jest rzemiosło lichwiarza, ponieważ w tym wypadku osiąga się zysk z samego pieniądza, który mija się ze swoim przeznaczeniem. Stworzony został bowiem do celów wymiany, a tymczasem przez pobieranie procentów sam się pomnaża". Tak jeden z najwybitniejszych myślicieli w dziejach oceniał rewolucyjne zmiany gospodarcze, jakie zachodziły w jego świecie.
Około trzystu lat wcześniej na terenie Lidii w Azji Mniejszej (dziś nazywanej Anatolią - część Turcji) oraz w rejonach wielkich handlowych metropolii, Byblos i Tyru (dzisiejszy Liban) pojawiły się pierwsze monety, wybite ze szlachetnego kruszcu. Wynalezienie umownego przedmiotu, którym można było płacić za towary i usługi, nie tylko zrewolucjonizowało handel. Dało także możliwość udzielania pożyczek. Szybko znaleźli się ludzie potrafiący ciągnąć z tego zysk, niestety, głównie kosztem bliźnich, którzy pod zastaw dawali nie tylko swój majątek, ale też żonę, dzieci, a nawet samego siebie. Działalność pierwszych lichwiarzy potrafiła zachwiać całymi państwami. W Atenach w VI w. p.n.e. tak wielu mieszkańców zostało niewolnikami z powodu niespłaconych kredytów, że powstał ruch polityczny domagający się powszechnego oddłużenia. Jego przywódca Solon, gdy objął władzę w 594 r. p.n.e., oprócz zreformowania systemu politycznego Aten przeforsował też prawo umarzające długi i przywracające wolność niewypłacalnym kredytobiorcom sprzedanym na targach niewolników.
Pomimo powszechnej niechęci do lichwy, jaka się wówczas narodziła w Grecji, przynoszone przez nią zyski powodowały, że nie brakowało chętnych, by się nią zajmować. A i bardzo szacowne instytucje szybko przestały się brzydzić. Jak pisze Wojciech Morawski w książce "Zarys powszechnej historii pieniądza i bankowości", pierwsze banki z prawdziwego zdarzenia powstały w świątyniach. Przechowywały one depozyty pozostawiane przez wiernych, a także udzielały kredytów o niezbyt wygórowanym oprocentowaniu. Co wcale nie znaczyło, że ludzie zawsze potrafili je spłacać. Wielce prawdopodobne jest, że szewc Herostrates podpalił w 356 r. p.n.e. jeden z siedmiu cudów świata - świątynię Artemidy w Efezie nie po to, żeby zdobyć nieśmiertelną sławę. Miał kłopoty ze spłatą pożyczki i postanowił pozbyć się problemu, likwidując instytucję, która jej udzieliła.
Podobnie negatywne emocje profesja bankiera budziła wśród starożytnych Rzymian. Jak pisał Cyceron w dziele "O powinnościach", cieszący się wielkim autorytetem senator Katon Starszy na pytanie, jak ocenić zawód lichwiarza, odparł: "A jak trzeba ocenić zabójstwo człowieka?". Takie
opinie sprawiły, że Rzymianom ze stanu senatorskiego prawnie zabroniono zajmować się bankierstwem. Dzięki temu wyrosły wielkie fortuny obywateli stanu śred-niego - ekwitów. Stworzone przez nich placówki bankowe przyniosły światu antycznemu wiele nowinek, takich jak np. gwarancje finansowe dla klientów, którzy pożyczali pieniądze gdzie indziej, prowadzenie ścisłych ksiąg rachunkowych, wreszcie obrót bezgotówkowy, czyli rozliczanie się między bankami przez zmianę zapisów w księgach, bez przelewania gotówki. Te wynalazki umożliwiły rozkwit handlu na terenie nie tylko całego imperium, ale nawet prowadzenie wymiany z tak odległymi krajami jak Chiny. A budowane w ten sposób bogactwo stało się podstawą potęgi Rzymu.
Jednocześnie Rzymianie starali się dbać, by nadmierna lichwa nie doprowadziła obywateli do nędzy. Dlatego już w I w. p.n.e. wydano akty prawne nakazujące, by kredytodawca nie mógł żądać wypłaty
odsetek większych niż jedna dziesiąta udzielonego kredytu. Zabroniono też sprzedawania w niewolę niewypłacalnych dłużników - bankierzy mogli co najwyżej przejmować prawa własności do ich majątków oraz dzieci.
Mimo że dzięki kredytom budowano drogi i wielkie gmachy, religie, które wówczas się kształtowały, zgodnie potępiały działalność bankową. Stary Testament surowo zabraniał Żydom udzielania sobie nawzajem pożyczek innych niż nieoprocentowane, acz nie podtrzymywał tego zakazu w kwestii kredytowania przez żydowskich lichwiarzy innowierców. Nowy Testament w ogóle zakazał domagania się zwrotu pożyczki większej niż udzielona. Najbardziej elastyczny w sprawach finansowych okazał się Mahomet. Wprawdzie Koran potępiał lichwę, ale dopuszczał np., by bankier kupował od klienta symboliczny przedmiot po cenie pożyczki, po czym dłużnik spłacał kredyt, odkupując ten przedmiot za sumę powiększoną o oprocentowanie. Dlatego gdy Imperium Rzymskie legło w gruzach, rolę największych bankierów na świecie przejęli Arabowie. Oni to obsługując kupców na olbrzymim obszarze od Hiszpanii po Indie i Chiny, wymyślili list kredytowy, będący praprzodkiem czeków podróżnych. Wystawiany na konkretną osobę umożliwiał odbiór gotówki na drugim końcu świata, a dla band rozbójników grasujących na szlakach handlowych nie miał żadnej wartości. Arabscy bankierzy nauczyli też swych chrześcijańskich kolegów, jak obchodzić zakazy religijne.
W Europie, gdy w XII wieku odradzał się handel i rzemiosło, potrzebnych kredytów udzielali głównie Żydzi. Działo się tak, bo Kościół twardo obstawał przy regule mówiącej, że człowiek pobierający procenty od pożyczonych pieniędzy może dostąpić zbawienia dopiero, gdy w ramach zadośćuczynienia za ten grzech odda dłużnikom zabrane im odsetki. Biorąc przykład z muzułmanów, chrześcijańscy bankierzy umawiali się więc z pożyczkobiorcami, że ci wypłacą im odszkodowanie, gdy spóźnią się z oddaniem pożyczki, i oczywiście każdy dłużnik miał obowiązek się spóźnić.
Pierwszą wielką instytucją bankową średniowiecznej Europy stał się w tym czasie zakon templariuszy. Swą karierę bracia zaczęli od przechowywania pieniędzy i kosztowności powierzanych im przez uczestników wypraw krzyżowych. Jako że mieli placówki w całym świecie chrześcijańskim, pomagali też przy dokonywaniu transakcji finansowych. Nikogo przy tym nie oszukiwali, więc wkrótce zdobyli takie zaufanie, że z ich usług korzystali nawet monarchowie i papieże.
Jednak bogactwa uzyskane w drodze uczciwej działalności bankowej ściągnęły na zakon zagładę. Król Francji Filip IV Piękny, prowadząc liczne wojny, bardzo potrzebował pieniędzy, a długów nie miał już z czego spłacać. Na jego polecenie w październiku 1307 r. aresztowano przebywającego w Paryżu wielkiego mistrza zakonu Jakuba z Molay i ponad setkę jego najbliższych współpracowników. Choć oskarżono ich oficjalnie o czary i konszachty z diabłem, co oznaczało niechybną karę śmierci, templariusze bardzo ofiarnie strzegli swych tajemnic. Niektórzy w ogóle odmówili składania zeznań i król Francji, by zdobyć informacje o ich interesach i miejscach przechowywania skarbów, nakazał zastosowanie podczas przesłuchań wszelkiego rodzaju tortur. W czasie śledztwa zmarło prawie 40 mnichów. Ci, którzy przeżyli, spłonęli na stosie. Majątek zakonu skonfiskowano ale legenda o tym, że zakonnicy nie wydali wszystkich przechowywanych depozytów, jest żywa do dziś.
Kontakty banków z cierpiącą stale na brak pieniędzy władzą świecką nie należały w tym czasie do bezpiecznych, no, chyba że sami bankierzy obejmowali rządy. Tak działo się we Włoszech, gdzie po zagładzie templariuszy przeniosło się finansowe centr
um Europy. We Florencji całym miastem rządził zakulisowo ród Medyceuszy. Od kiedy w XIV w. zostali oni bankierami papieży, zbudowali rodzinną firmę, mającą swe filie nie tylko w miastach włoskich, ale też m.in. w Londynie, Genewie, Awinionie. Jeśli jakieś miasto dostawało się pod florencki protektorat - jak na przykład Siena - od razu wprowadzali w nim zakaz działalności bankowej dla swych wszystkich konkurentów. Na ich polecenie w 1477 r. wygnano z Florencji także Żydów.
Po pozbyciu się konkurencji Medyceusze mogli podnieść stopy procentowe kredytów, co jednak nie wyszło im na dobre. Rok później zawiązał się spisek innych bankierów, wspierany przez papieża Sykstusa IV. Głowa rodu Julian Medici zginął w zamachu. Ale władzę we Florencji utrzymał jego brat Lorenzo (w Polsce znany jako Wawrzyniec Wspaniały) i bank Medyceuszy istniał jeszcze kilkadziesiąt lat. Do upadku doprowadziła go rozrzutność spadkobierców oraz konkurencja na rynku finansów. Bankierzy z innych miast włoskich unowocześnili bowiem funkcjonowanie swych placówek, stosując m.in. naliczanie odsetek kredytowych w procentach (a nie tradycyjnie w ułamkach) i upraszczając księgowość.
Diametralnie stosunek do bankowości zmienił także Kościół. Jako że kredyt mogli dostawać tylko bogaci, by poprawić los ubogiej ludności, w 1462 r. franciszkanie pod wodzą św. Jana Kapistrana i św. Bernardyna ze Sieny otworzyli w Perugii pierwszy bank montes pietatis (bank pobożny). Udzielał on nisko oprocentowanych kredytów - w skali rocznej od 4 do
10 proc. - by zapobiegać szerzeniu się lichwy. Franciszkańska sieć placówek szybko stała się poważną konkurencją dla tradycyjnych instytucji.
Tymczasem po Medyceuszach pałeczkę największych bankierów w Europie przejęli Fuggerowie. Twórca potęgi rodu arcybiskup Moguncji Jakub II Fugger w 1487 r. udzielił pożyczki księciu Zygmuntowi Habsburgowi, którą ten spłacił udziałami w kopalniach srebra. Zdobyty kapitał pozwolił Fuggerom stworzyć sieć kantorów kredytowych. Pieniądze pożyczali od nich cesarze i papieże. To najpierw doprowadziło ród na sam szczyt powodzenia, ale potem stało się przyczyną krachu. Najlepszy pożyczkobiorcy - królowie Hiszpanii - pod koniec XVI wieku tak wyeksploatowali swój kraj, że kilkakrotnie ogłaszali bankructwo, nie oddając Fuggerom ani grosza. Do tego jeszcze stojący na czele rodu Marek Fugger okazał się utracjuszem i nie miał głowy do interesów. Bank upadł. I to w czasach, gdy bankierstwo wreszcie przestało być pogardzaną profesją.
Do tej społecznej rewolucji przyczyniły się poglądy głoszone przez reformatora religijnego Jana Kalwina. Jego teoria predestynacji mówiąca o tym, iż jeśli ktoś osiąga sukces finansowy, to znaczy, że Bóg chce go zbawić, zrobiła wielką furorę wśród elit finansowych. Oto po raz pierwszy religia nie tylko nie potępiała lichwy, ale wręcz nakazywała darzyć szacunkiem ludzi, którzy ją uprawiają.
Banki w każdym nowoczesnym państwie stały się w tym czasie koniecznością. Dzięki nim prowadzenie wymiany handlowej było łatwiejsze, a wielkie przedsięwzięcia gospodarcze, jak choćby kompanie handlowe, eksploatujące podbite ziemie w dalekich koloniach, mogły w ogóle powstać. Nowa epoka narzucała też ściślejsze powiązania sektora bankowego z państwem. Jak zrobić to najlepiej, przypadkiem wymyślili Anglicy. Szukając nowych pieniędzy na prowadzenie wojny, rząd londyński zdecydował się nałożyć podatek na towary przewożone drogą morską. Jego pobór, w zamian za 1,5 mln funtów pożyczki, postanowiono wydzierżawić prywatnej spółce kierowanej przez Williama Pattersona. Sprytny Szkot zgodził się, ale postawił warunek: przy okazji założony zostanie bank akcyjny, finansowany z pobieranego podatku. W 1694 r. na mocy aktu prawnego Tonnage Act (w pierwotnym zamyśle mającego dotyczyć jedynie pobierania opłat od okrętów i łodzi) powołano zarządzany przez gubernatora i radę dyrektorów Bank of England (Bank Anglii). Otrzymał on przywilej emisji banknotów i zajmował się
kredytowaniem działań rządu, będąc jednocześnie od niego zupełnie niezależny. Z czasem Bank of England przekształcił się w pierwszy na świecie bank centralny, a sposób jego funkcjonowania naśladowano w wielu innych krajach.
Coraz ściślejsze powiązania polityki i bankowości dawały szansę na karierę ludziom, którzy umieli zależność tę wykorzystywać. Mayer Amschel Rothschild zaczynał od skromnego kantoru w żydowskim getcie miasta Frankfurt nad Menem, ale dzięki pożyczkom udzielonym władcom państewek niemieckich pod koniec XVIII w. został najważniejszym bankierem w Rzeszy. Jednak jego najlepszą inwestycją okazali się synowie. Od dziecka przyuczał ich do fachu, a gdy dorastali, ekspediował do innego kraju, by tam prowadzili interesy rodu. Najstarszy z nich, Amschel, został skarbnikiem Konfederacji Niemieckiej, młodszy Salomon zdobył urząd skarbnika na dworze w Wiedniu, Nathan kierował placówką w Londynie, Jakub filią banku w Paryżu, a najmłodszy Carl osiadł w Neapolu.
Europą wstrząsały wojny napoleońskie, a Rothschildowie pomagali jak mogli każdej ze stron konfliktu. I tak Jakub został bliskim współpracownikiem francuskiego ministra skarbu Nicolasa Molliena. To dzięki niemu Napoleonowi nie brakowało pieniędzy na utrzymanie armii. Po drugiej stronie frontu w Londynie Nathan kredytował nie tylko imperium brytyjskie, ale też walczących z wojskami Bonapartego hiszpańskich partyzantów. A gdy powstawała w 1811 r. konieczność dostarczenia złota dla walczącej w Hiszpanii z Francuzami armii Wellingtona, zrobił to za pośrednictwem kierowanej przez brata paryskiej filii banku.
Przy czym operacje finansowe rodzina Rothschildów przeprowadzała z tak daleko posuniętą dyskrecją, że wszyscy korzystający z usług ich banku byli zadowoleni.
Nic dziwnego, że kapitał ich firmy rósł w tempie geometrycznym, m.in. po takich wydarzeniach jak bitwa pod Waterloo. O jej wyniku urzędujący w Londynie Nathan dowiedział się wcześniej niż ktokolwiek inny dzięki systemowi komunikacyjnemu banku. Umożliwiło mu to poczynienie odpowiednich zakupów na giełdzie, a gdy je skończył, wysłał posłańca z wiadomością o upadku Napoleona do nieświadomego jeszcze niczego brytyjskiego rządu.
Rothschildowie nie dopuścili też nigdy do podzielenia majątku. Wszystkie ich małżeństwa były zawierane w gronie rodziny, a kobiety wychodzące za mąż za kogoś z zewnątrz wydziedziczano. Tradycję tę utrzymano przez prawie dwieście lat. Richard Conniff w "Historii naturalnej bogaczy" przytacza badania genetyków, którzy przeanalizowali pięć pokoleń rodu. Wyliczyli, że obecny współczynnik pokrewieństwa wśród członków rodziny (fachowo nazywa się go współczynnikiem reprodukcji wsobnej) wynosi 0,064 i jest 256 razy większy niż w przeciętnej rodzinie. Wygląda to tak, jakby Rothschildowie od pięciu pokoleń żyli na wyspie zamieszkanej przez 38 osób.
To poświęcenie dla dobra banku przynosiło efekty jeszcze w połowie XIX w. Rothschildowie dominowali na rynku
finansowym, a założony przez nich bank Creditanstalt był najnowocześniejszą taką instytucją w Europie. Potem jednak
potężniejsze okazały się banki tworzone jako spółki akcyjne oraz towarzystwa kredytowe, pożyczające gotówkę na inwestycje przedsiębiorcom. Na początku XX w. największym bankiem komercyjnym świata był Lloyd's Bank ze zgromadzonymi 355 mln dolarów depozytu. Drugi był Credit Lyonnais - 336 mln dolarów, a trzecim Deutsche Bank - 306 mln. Te wielkie instytucje skredytowały rewolucję przemysłową i budowę nowoczesnej zachodniej cywilizacji.
W nowym stuleciu wielkim kapitałem stała się też absolutna dyskrecja. Że dzięki poważnemu traktowaniu tajemnicy bankowej można świetnie zarobić - najlepiej dowiedli tego szwajcarscy bankierzy. Większe banki zaczęły powstawać w tym kraju dopiero w połowie XIX w., a
le nikt z zagranicznych inwestorów nie brał ich poważnie, dopóki nie wybuchła I wojna światowa. Wówczas Szwajcarzy udowodnili, że zachowywanie tajemnic to ich specjalność.
Przez następne dziesięciolecia niespokojnego XX wieku niewiele rzeczy uznawano za bardziej solidne od szwajcarskich banków. A wszystko dla-
tego, że jeszcze do
niedawna wydobycie od nich jakichkolwiek informacji o osobach korzystających z ich usług wydawało się niemożliwe. To zaś owocowało stałym napływem zamożnych, acz nie zawsze uczciwych klientów.
Potem, gdy czasy zmieniły się na spokojniejsze, rynki finansowe zdominowały te banki, które jako pierwsze przekształciły się w instytucje ponadnarodowe. Zarówno prywatne, jak i działające pod egidą rządów państwa, jak np. Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Postęp technologiczny sprawił, że obracały coraz częściej nie tyle szlachetnymi kruszcami lub wartościowymi papierami, lecz wirtualnymi zapisami w księgach rachunkowych, rezygnując nawet z zapewnienia im pokrycia w rezerwach złota. Te zmiany doprowadziły do rewolucji, która odmieniła codzienne życie przeciętnych zjadaczy chleba.
Tuż po II wojnie światowej pojawiły się pierwsze karty płatnicze. Ich znaczenie wzrosło, gdy w 1951 r. Franklin National Bank ogłosił, że będzie respektował również karty wydawane przez konkurencję. Inni szybko musieli pójść w jego ślady. Siedem lat później uniwersalne karty wprowadził American Express. Lata siedemdziesiąte XX w. przyniosły narodziny dwóch elektronicznych systemów obiegu gotówki - VISA oraz MasterCard. Dziś karty z tymi znaczkami znajdują się w portfelach większości mieszkańców Zachodu. Kolejną rewolucję w bankowości zainicjował rozwój internetu - coraz więcej banków przenosi do wirtualnego świata obsługę klientów.
I tak stopniowo bankowcy ze znienawidzonych niegdyś lichwiarzy stali się wyjątkowo szanowanymi obywatelami. A kierowane przez nich korporacje, oferując powszechną dostępność do kredytów, dają konsumpcyjne szczęście dziesiątkom milionów ludzi. Przynajmniej do czasu, póki bank nie upomni się o uzupełnienie debetu na koncie, a klient nie uświadomi sobie, że nie ma go czym wypełnić. Wtedy zwykle doświadcza uczuć podobnych do tych, jakimi lichwiarzy obdarzali jego starożytni przodkowie.
Źródło: Newsweek, dodatek "PRIVATE BANKING" Numer 19/07 autor: Andrzej Krajewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz