piątek, 12 października 2007

Emerytura na ścianie

Art banking, czyli inwestycje w dzieła sztuki, wymaga wiedzy i sporych nakładów już na starcie, ale to jedna z najlepszych (i najprzyjemniejszych) lokat kapitału.

W październiku ubiegłego roku amerykański magnat hotelowy Steve Wynn niechcący wybił łokciem pokaźną dziurę w obrazie "Le Rźve" Picassa wiszącym w jego gabinecie. Nie przeszkodziło mu to w sprzedaży arcydzieła - oczywiście po kosztownej i pieczołowitej renowacji - za 139 mln dolarów, choć na jego zakup wydał, jak głoszą plotki, nie więcej niż 50 mln zielonych. Jak widać, dzieła sztuki są bardzo odporne na utratę wartości. I dlatego coraz częściej stają się lokatą kapitału.
Polska na razie znajduje się na uboczu tego trendu, głównie ze względu na to, że bez minimum miliona złotych na starcie możemy zapomnieć o sensownym inwestowaniu w sztukę. Nieliczna, ale szybko rosnąca grupa zamożnych Polaków zaczyna jednak doceniać ten sposób lokowania pieniędzy. Dlatego wiele wskazuje na to, że dziś jesteśmy w przededniu rozkwitu inwestycji w dzieła sztuki. Sytuacja przypomina tę na rynku nieruchomości sprzed kilku lat, kiedy błyskawicznie rosła popularność inwestycji. A i skala zysków czekających na przyszłych posiadaczy Rembrandtów czy Caravaggiów może być podobna, jeśli nie większa. Rzecz jasna tylko wtedy, jeśli za kapitałem pójdzie również solidna wiedza ułatwiająca wyłowienie perełek. Jeśli więc nie jesteś, drogi czytelniku, koneserem malarstwa, lepiej powierz swoje pieniądze instytucjom specjalizującym się w inwestowaniu na rynku sztuki.
Najkrótsza droga wiedzie przez private banking oferujący doradztwo w tego typu inwestycjach - zwane art banking. W ramach tego typu bankowości klienci przedstawiani są fachowcom z branży. W Polsce działają podmioty podejmujące się inwestycyjnego doradztwa, jeśli chodzi o sztukę właśnie, a nawet prowadzące na życzenie klientów usługę, którą można by nazwać art management. Specjaliści w imieniu klientów dokonują transakcji kupna i sprzedaży eksponatów.
Takie rozwiązanie wydaje się najbardziej sensowną inwestycją, bowiem gromadzenie eksponatów pod własnym dachem może się okazać niebezpieczne. Nie chodzi nawet o ryzyko kradzieży - przed tym można się ubezpieczyć. Rzecz w tym, że właściciele np. obrazów, nawet jeśli kupili je w celach inwestycyjnych i do tej pory nie mieli do czynienia ze sztuką, dość szybko łapią bakcyla i zamiast myśleć o realizacji zysków, zaczynają się zastanawiać, jak rozbudować kolekcję. Trudno im rozstać się z obrazem, który nie dość, że uświetnia gabinet, to w dodatku z czasem zyskuje na wartości.
Inwestycje w obrazy czy rzeźby proponowane są w Polsce osobom posiadającym aktywa w wysokości mniej więcej miliona złotych. Dysponowanie takimi pieniędzmi nie oznacza jednak, że kupowanie dzieł sztuki będzie najlepszym rozwiązaniem. Trzeba bowiem pamiętać o klasycznych zasadach inwestowania. Podstawową kwestią jest udział sumy, jaką chcemy na to przeznaczyć, w całym naszym majątku oraz poziom jego obciążenia innymi zobowiązaniami. Aby dobrze skonstruować strategię, należy też określić własny profil inwestycyjny. Mowa m.in. o preferowanym horyzoncie czasowym - a więc okresie, na jaki chcemy i możemy ulokować pieniądze, oraz nastawieniu do ryzyka inwestycyjnego, czyli akceptacji ewentualnych niekorzystnych zmian posiadanych aktywów.
Zachętą do przyjrzenia się inwestycjom w sztukę niech będzie fakt, że zyski z handlu dziełami są wolne od podatku dochodowego, jeśli tylko przerwa między transakcją kupna i sprzedaży eksponatu przekracza sześć miesięcy. Pół roku to jednak zbyt krótko, aby osiągnąć satysfakcjonujący zysk. Najkrótszy okres, jaki powinno się rozważać przy takich inwestycjach, to pięć lat. Jest to uzasadnione tym bardziej, że wartościowych i wiekowych dzieł nie przybywa (zwłaszcza że najbardziej poszukiwanym towarem są obrazy czy rzeźby artystów nieżyjących), dzięki czemu wartość prac rośnie w tempie geometrycznym i to w sposób niezależny od koniunktury na rynkach finansowych. Trudno się spodziewać, by ceny obrazów były zależne od kosztów farb, a posągów z brązu od koniunktury na rynkach metali. Inwestycja w sztukę jest więc idealnym narzędziem do zdywersyfikowania portfela - o niewielu aktywach można powiedzieć, że są niewrażliwe na to, co dzieje się na rynkach.
Istotnym czynnikiem wpływającym na zyskowność takich inwestycji jest poziom zamożności społeczeństwa. Im liczniejsza klasa średnia, tym większy popyt na dzieła, których ceny w takiej sytuacji rosną. Za sztandarowy przykład niech posłuży współczesna Rosja - nowobogaccy milionerzy są w stanie zapłacić kilka milionów euro za obraz rosyjskiego malarza, który przed dekadą nie był wyceniany nawet na jeden procent obecnej sumy. Również w Polsce inwestycje w sztukę cieszą się coraz większym poważaniem. W modzie jest zwłaszcza malarstwo realistyczne z końca XIX wieku. Hitem polskich aukcji od lat są sceny rodzajowe Alfreda Wierusza-Kowalskiego - litewskie sanny, polowania, konne przejażdżki. Historycy sztuki powiedzą o nim tyle, że był niezłym rzemieślnikiem w swoim fachu. Ale inwestorzy wiedzą, że w ciągu pięciu lat cena jego konwencjonalnych obrazów może wzrosnąć nawet czterokrotnie. Oczywiście jak każdy rynek, tak i sztuka podlega określonym trendom - raz w modzie są realiści, innym razem impresjoniści, a kiedy indziej ludzie potrafią zapłacić małą fortunę za ewidentny kicz.
Rynek kolekcjonerów rządzi się swoimi prawami, dlatego dobrze jest skorzystać z wiedzy ekspertów na ten temat, zwłaszcza jeśli sztukę traktuje się w kategoriach inwestycji. Z paru tysięcy malarzy, którzy co roku opuszczają mury akademii sztuk pięknych, zaledwie kilku cieszy się później rynkowym uznaniem. Tak-
tyka wybierania dzieł sztuki na chybił trafił niekoniecznie musi się sprawdzić. Chyba że obraz kupujemy tylko w celach dekoracyjnych - wtedy jest to wyłącznie sprawa gustu.

Źródło: Newsweek, dodatek "PRIVATE BANKING" Numer 19/07 Mariusz Latek, autor jest pracownikiem Noble Banku


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz